...WSPOMNIEŃ CZAR...
Komentarze: 0
Pierwsza notka po kilkuletniej przerwie...
Długo się zastanawiałam co napisać... czy może coś ambitnego, czy może raczej jakieś wspomnienia?... no i uznałam, że na początek może coś lekkiego będzie najodpowiedniejsze...
Na ciekawsze teksty przyjdzie jeszcze czas:)
A więc na początek, może jeden z wielu wartych wspomnienia dzień z czasów Koszaolińskich [pisownia zamierzona]:
Pewnego, niekoniecznie słonecznego dnia, sąsiad z akademika zaciągnął mnie na koncert... nie pamiętam dokładnie nazwy zespołu więc nie będę jej przytaczać... w każdym razie miało to być jakieś rockowe, hardcorowe brzmienie... jako, że nie miałam nic innego do roboty to poszłam, w końcu trzeba spróbować wszystkiego... no a że wstęp był darmowy, no to...:)
No i istotnie... brzmienie muzyki było iście czarne:) heh, i wszystko było czarne... noc była czarna... stroje uczestników owej zabawy były czarne... gitary muzyków były czarne... ich głosy były czarne... nawet słomki do napojów były czarne... dobrze, że choć kolor piwa pozostał niezmiennie złoty:P choć jego smak przy tych dźwiękach był zdecydowanie czarniejszy niż zazwyczaj:)
Co druga osoba trzepała włosami i zarzucała nimi kółka [nawet osoby które miały krótkie włosy, albo wręcz ich wcale nie miały]... wyglądało to jak jakieś spazmatyczne ruchy kogoś kto chciał sobie przypomnieć, jak to kiedyś było posiadać owłosienie... niczym osoba z amputowaną ręką lub wyrwanym zębem czująca brakujący kawałek ludzkiego ciała, tak i oni chyba nadal czuli to czego nie posiadali już na głowie:)... co jakiś czas ktoś skakał ze sceny w piekielną otchłań spoconych ludzkich ciał [publiczności]... ktoś inny rzucał się z pazurami na wspomnianych muzyków, w sobie tylko znanym celu... no a jeszcze ktoś inny latał pod sufitem niesiony ciemną energią i mocą zebranych, albo unoszony na rękach ochoczych melomanów przemierzał salę...
No i niebywała sprawa... do mych uszu dobrnęły w pewnym momencie dziwne słowa: "chcesz też spróbować?"... hmm... mój umysł musiał się chyba w tym momencie troszkę wyłączyć, bo nie za bardzo wiedziałam o co mnie owa postać pyta... więc mało elokwentnie zapytałam: "ale co?"... i w odpowiedzi usłyszałam: "jak to co? no polatać"... dla wspomnianego osobnika była to rzecz tak oczywista jak to, że w nocy nie świeci słońce... jednak dla mnie aż tak oczywiste to nie było... niemniej jednak zgodziłam się na wspomnianą propozycję... sama nie wiem dlaczego... chyba w myśl zasady: żyje się tylko raz... no ale skoro słowo się rzekło... no to polatałam:) dwaj panowie "n" chwycili me kończyny górne i dolne i unieśli mnie nad swoimi głowami... na szczęście zbyt pokaźnych rozmiarów nie jestem, więc zadanie dla nich nie było bardzo utrudnione... jednak wziąwszy pod uwagę fakt, że życie me było powierzone rękom panów nieźle już podchmielonych, to chcąc niechcąc, obawiałam się odrobinkę o to czy po chwili nie zląduję na parkiecie ze złamanym karkiem... moje obawy jednak były chyba przedwczesne, a wspomniani herosi wyczuwszy moje obawy po paru sekundach "przekazali mnie" innym osobnikom [pewnie ze zmęczenia]... i tak zaczęła się ma podróż po całej sali... wraz z siłą mojego krzyku [chyba przerażenia:P] zwiększała się szybkość wspomnianego lotu... trwał on zapewne kilka minut... jednak dla mnie był niesamowitą wiecznością... i muszę przyznać, że dość osobliwą przyjemnością...
Po tym wydarzeniu słowo "latanie" nabrało dla mnie zupełnie innego znaczenia:) no i przyznam się, że nie była to jednorazowa przyjemność... zresztą jak zawsze w takich momentach... każdy chce powtarzać miłe chwile... tak i ja wspomniany wyskok jeszcze raz wcieliłam w swoje życie... hehe... i było równie fajnie... choć bez zaskoczenia i pewnej dozy niepewności było chyba mniej adrelinogennie... ale napewno nie mniej ciekawie...
Ale kto wie... może jeszcze kiedyś polatamy:D [tak znienacka...]
Dodaj komentarz