Archiwum 25 listopada 2009


lis 25 2009 ...DWAJ PANOWIE "M"...
Komentarze: 3

     Dziś opowiem wam pewną historię, gdy to dwaj panowie „M” razu jednego, w batalii straszliwej się starli. W stolycyji, mieście mrocznym i piekielnym, zjawili się o godzinie nieznanej nikomu, godzinie która już z daleka pachniała śmiercią, tanią wódką i dezodorantem marki Adidas. Pośród barw zielonego groszku przyszło im walczyć niemal o śmierć i życie. Czy swoje, tego nie wie nikt?

     Jak przystało na mężnych wojów, którym obce nie są odwaga i honor, na przódy ustalili reguły tego nieprawdopodobnego boju. Reguły owe spisali krwią swoją, na skrawku papieru toaletowego, który następnie zjedli, nie zagryzając nawet. Jeden z mężnych panów zakrztusił się nieco, jednak łyk yerby pomógł – jak zwykle w takich opresjach.

     Ale dość o tym. Wojna wszak nieunikniona, pozostawmy więc sztukę kulinarną na potem. Panowie poczęli amunicję ładować do strzelb swoich.

     Byli przy tym niezwykle dokładni. Każdy bowiem, nawet najmniejszy błąd mógł kosztować ich życie, życie ich. A w najlepszym razie utratę kapelusza. Ostatnie chwile skupienia. Ostatnia szansa by zadzwonić do mamusi, zapalić papierosa, tudzież skoczyć do toalety. Nadmienię iż jeden z panów skorzystał z okazji. Nie byłoby w tym może i nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż jego ostatnia chwila spokoju była chytrym planem.

     Powróciwszy z oddalonego miejsca kontemplacji zaczaił się podstępnie i zmyślnym fortelem oddał pierwsze strzały tego zaciętego pojedynku.

     Zaskoczył tym rywala.

     Który broni swej dobyć nie zdążył, i wycelował lufą obrzyna jeno w ścianę, aniżeli w pierś konkurenta, sam przy tym obrywając dotkliwie w… beret. Nieprzyjaciel jego ponownie załadował pistolet, po czym wycelował wprost w słaniającego się po ziemi, i próbującego na powrót przywdziać okrycie głowy swojej, przeciwnika.

     Był przy tym mało powiedzieć grubiański. Jego bestialskie zachowanie zasługuje na naganę z wpisem do akt, żeby nie powiedzieć na sąd co najmniej wojenny. Wszak jak, powiadam „jak?” można mierzyć z broni mniej lub bardziej palnej do człeka nieodzianego, nagiego wręcz na czerepie? Tosz to nieprzystoi mężowi prawemu. Lewemu też nie.

     Wróćmy jednak do batalii naszej.

     Po tym, jakże zuchwałym napadzie, pan „M” z beretem, zdołał powstać i stawił czoło bestii z jaką przyszło mu walczyć.

     Stanęli więc uczciwie, obydwaj naprzeciw siebie. Długo mierzyli nim oddali strzały. Możnaby dodać, iż zgłodnieć chyba zdążyli nim z luf ich pistoletów posypał się grad kul. Głód wszak musiał być niezwykle dotkliwy, gdyż wspólnie, jednocześnie, zgodnie… chybili.

 

     Walczyli zaciekle. Ciągle jednak nie było zwycięscy. Podstępem próbowali dosięgnąć ciała wroga. Celując z góry, z dołu, z boku, znikąd.

     Sztuczki psychologiczne i próba rozbudzenia strachu w przeciwniku też nie dawały rezultatu.

     Wszystkie te zabiegi uśpiły jednak czujność na tyle, że jeden z panów chybcikiem mógł się oddalić nieco z pola walki.

     Zdawać by się mogło, iż drugi dostrzegł jego oszustwo i próbę oddania pola walkowerem. Przezornie jednak przewidując pułapkę, wolał się upewnić, i dla pewności wyjrzeć zza przezroczystej szyby.

     Ale co to? To co dostrzegł, a raczej to czego nie dostrzegł przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Za szybą nie zobaczył nikogo. A mógłby przysiąc, że jeszcze sekundę temu czaił się tam, i uciekał na paluszkach jego wróg nieprzeciętny, od którego złość i nienawiść biły na milę. Pan „M” w berecie postanowił zebrać się w sobie i stawić czoło marze której nie widział.

     Podjął męską decyzję. Przeładował. Wycelował. Wystrzelił. Jednak w tej samej chwili zza jego pleców wyłonił się obraz którego nie mógł się spodziewać. W oczy spojrzała mu sama śmierć, przebrana zmyślnie w ciało jego oprawcy.

     Tak oto skończył się żywot pana „M” w berecie. Nikt nie wie, co stało się z jego pokrwawionym ciałem, ani gdzie podziała się jego broń. Jedyne co wiadomo, to to, że po dziś dzień niespokojny duch, człowieka który poległ na polu chwały chodzi korytarzami pomalowanymi na groszkowy odcień zielonego. Podąża w te i wewte szukając zapewne jakiejś zabłąkanej kuli, albo niedopałka papierosa. Każdy może go spotkać, nawet ty. Zwłaszcza wtedy, gdy nie będziesz się tego spodziewać. Uważaj więc, gdy będziesz chciał następnym razem zamieść ten groszkowy korytarz.

     Bo być może za twoimi plecami czai się właśnie upiór pana „M” w berecie.

 

 

AVE

 

p.s. wątek do przeczytania również na http://www.kozmuch.pl/

ramzesik : :