Najnowsze wpisy, strona 6


sty 02 2005 sylwester
Komentarze: 0

no i był już sylwester... no i była impresska... całkiem fajnie było... że tak się wyrażę... szokująco... i troszkę zadziwiająco... ale napewno i przede wszystkim... orginalnie... heh... pomimo jednak tego... komuś należy się to by go udusić, poćwiartować, zakopać żywcem... a najlepiej chyba wydziedziczyć... chamstwo się szerzy na tym świecie... a w efekcie to mnie się obrywa... i to za nic... po prostu chamstwo... ale ja zacznę być pamiętliwa... wykorzystam to kiedyś do jakiegoś niecnego planu...

ramzesik : :
gru 11 2004 tak to pisze edziu
Komentarze: 1

"Się patrzy w ogień zwyczajnie naturalnie, się nie tęskni, się nie dyszy w kosmos nieprzenikalnie, się nie lęka się poczytalnie i niepoczytalnie, się nie cierpi w proch ścieralnie, w ruinę, w obłęd obracalnie.Się zrozumiało. Się rozumie. Się za daleko szukało tej kryształowej kuli,co chowa odpowiedzi na dwa, trzy pytania. Na jedno pytanie. Na wszystkie pytania. Się jej nie tam, gdzie była szukało. Się jej nie tam, gdzie jest,szukało. Się jej w bezgranicznych przestworzach szukało. Daleko. Zadaleko. O wiele za daleko. O całą odległość. O cały dystans. O cały kosmos. Się błądziło. Gdzie indziej ona była. Nie tam. Dużo bliżej.Jeszcze bliżej. Najbliżej. Tu ona była. Nie trzeba było jej szukać. Tu ona jest. Każda własna głowa nią jest. Własna mała biedna głowa. Już nie biedna. Już nie mała. Już nie własna. Już nie głowa.Otworzyła się głowa na oścież półkule i wyrzuciła z siebie, wydaliła wszystko, czym była nabijana,zapijana,zabijana przez czterdzieści lat, przez czterysta lat,przez cztery tysiące lat, przez cztery miliony lat, przez cztery miliardy lat, i zrobiło się strasznie, bardzo strasznie, bardzo straszliwie, najstraszliwiej,przerażająco wstrząsająco zatrważająco, zamarło serce, bo zrobiło się pusto, całkiem pusto, wielkie spustoszenie, wielka czarna dziura- i oto przyszło to inne, wszystko przyszło, wszystko,bo zrobiło się dlatego miejsce, i to przyszło, i zmieściło się wszystko, dokładnie się zmieściło, wszystko się zmieściło, wszystko to inne, to nieznane, to niewyobrażalne, to niewypowiedziane.To jest. To jest śpiew. To nie echo. To jest, ech! To się nieustannie staje jest. To się wciąż od nowa staje nowe jest. To jest wieść. To się wciąż od nowa staje nowa wieść. To nie wiersz. To nie sidła. To nie sieć.To poezja. To nie słowa. To nie ta mowa. Ta tu mowa- niemowa. Ta tu mowa- literaturowa. To nie literatura. To nie fabuła. To fabuła rasa. To się nie da napisać. To się nie da namalować. To nie coś. To nie ktoś. To niezłomny los. Ciągle nowy niewymowny los niezłomny. To jest wszystko.To w sam raz. To jest radość.To jest pełność. To jest całość. Cała jaskrawość. Cudne manowce. Kropka nad ypsylonem. Zjawa realna. To rzeczywistość. To oczywistość. To jest teraz. Wieczne teraz. To nie czas. Gdzie jest czas? Czy kto pyta? Nikt nie pyta. Się nie pyta. Się nie hałasuje. To jest śpiew. Ciszy śpiew. To nie handel. To nie klatka. To jest ptak. To jest fakt. To nie miraż. To nie majak. To jest hamak. To jest harfa. To harmonia. To porządek. To jest ład. To nie ja. Ja to jad. Ja to wąż. Ja to rak. Edmund Szerucki- rak. Janek Pradera- rak. Ja Michał Kątny- rak. Edward Stachura, który nas trzech wymyślił (on, co go też wymyślono, przy jego jednocześnie niezastąpionej pomocy) - potrzykroć rak. Umarł rak. Umarł rak na raka. Ja umarło. Położyło sobie kres. Koniec biografii. Koniec bibliografii. Koniec biobibliografii. Koniec biobibliobleblemafii. Nie ma ja. Się jest. Się jest stanem. Nie panem. Ani nad innymi panem, ani sobie panem. Żadnym panem. Koniec z panem.Z panem amen. Się jest stanem. Się jest duch. Teraz dopiero. Nigdy przedtem. Przedtem się to muskało. Przedtem się o to ocierało się.Wtedy, kiedy nie było ja. Kiedy nie było: mój moja moje. Bardzo rzadko.Bardzo od czasu do czasu. W tych przerwach od czasu do czasu. W tych przerwach od ja do ja. Bo ja to czas. Ja to wąż. Ja to rak. Rak umarł na raka. Wąż umarł od własnego ukąszenia. Czas umarł na czas. Ja umarło na ja. Nie ma ja. Się jest. Się jest się. Się jest duch. Się jest nikt."

Edward Stachura

 

hmm... jak tak sobie to przeczytałam to sobie myślę... 'gościu był nieźle wstawiony'... jakieś 5,5 promila chyba... bo co to ma być za tekst??... nigdy większej głupoty nie czytałam... a co kto o tym sądzi?

ramzesik : :
gru 07 2004 guoy
Komentarze: 0

new miesiąc... new notka...

tak jak dziś to dawno leniwa nie byłam... ale się skupię i coś ładnego naskrobię... aby tak w tym grudniowym czasie tu bardziej tak jakoś przyjemnie było... heh... matura już tuż tuż... a ja na nią ni w ząb... no ale nie rozwodźmy się na takie przyziemne tematy... może coś bardziej nietypowego... heh... ale cóż jest orginalnego? może by tak...

oto co ostatnio przeczytałam...

""Znalazłem zgrabne ujęcie istoty seksu, kopulacji. Te ruchy frykcyjne mają swoje wytłumaczenie.
Pocieranie bursztynu papierem powoduje rozdzielenie się ładunków elektrycznych i naładowanie obu ciał. Tak samo pocieranie ciałami podczas kopulacji czyni nas na codzień mężczyznami i kobietami. Sex rozdziela ładunki męskie i żeńskie, generuje różnicę potencjałów. Daje energię do życia.
Ciekawe czy właśnie taki był prapoczątek - pomieszanie ziemi i nieba, w chwili Stworzenia rozdzielone i ograniczone do seksu. Czy rym fal na brzegu morza nie jest jedną wielką pieszczotą?

Seks = energia = mc2.""

heh... czy więc z tego wywodu wynika, że ludzie którzy nie uprawiają seksu lub, jak kto woli, nie seksują, nie mają określonej płci?... to kim jest wtedy taki osobnik?... bezpłciowcem czy obopłciowcem? A skoro uprawiający seks ludzie wytwarzają energię elektryczną [przeca są tam ładunki] to czy można ich nazwać bateriami? hehe... takie swoiste dynamo... tylko podłączyć telewizor i ma się zapewnione kino nocne...
odchodząc od tematu... czy takie źródło energii byłoby wydajne? a jakby można było magazynować tak wytworzoną energię?... może jakieś seksakumulatory...?

ramzesik : :
lis 05 2004 ...
Komentarze: 0

Nie byłabym sobą jakbym czegoś tu nie naskrobała...

Ale serialnie brak mi weny... To jakoś odeszło strasznie daleko... i nie wraca... dziwne... bo był czas kiedy notki pojawiały się nawet dwa razy dziennie... no cóż... chyba się wypaliłam...

jakże cudne były "laleczne" czasy wokulskiego i panny izabeli... kiedy przez szereg lekcji byłam pytana o to samo... z tego świetnego okresu na pamiątkę jeszcze w dzienniku stoją jak malowane trzy wielkie kropy... na ten widok aż łezka się kręci w oku... a teraz słyszę tylko: "genowefa iksińska, a nie, ty nie możesz mówić... to może wtedy wincenty jarząbek... " no i tak tracę, jedyne w swoim rodzaju okazje, możliwości dyskusji na jakże porywające tematy w stylu: co poeta miał na myśli?, albo... czy czujesz się jak kamień?, albo dość modne ostatnimi czasy, dywagacje na temat egzystencjalnej natury człowieka... heh... ile by tu nowych kropek można załapać... a jakie cudne monologi na "temat" [niekoniecznie akurat zadany... - tematów jest wszak mnóstwo...] można by wygłosić... usta aż same swą się do mówienia... no i masz ci skrzywiony los akurat jak się chce, to się nie da... to musi być chyba ściśle powiązane z dżunglizmem [albo jak kto woli junglizmem], jaki panuje w naszym azjatyckim kraju... podobno to jedyna rzecz egzotyczna jaką mamy... heh... ja bym w tym momencie dyskutowała [hehe]... no bo czy my na ten przykład nie mamy bananów, albo takiego olisabebe?... przeca to żywy egzotyzm nadwiślański jak malowany... no ale wróćmy do tego ustroju społeczno- polityczno- ekonomicznego, a raczej sposobu na życie najzwyklejszej w świecie [a raczej naszym azjatyckim kraju] jednostki dotkniętej dżunglizmem... hmm... ciekawe czy w takim wypadku można mówić o jakiejkolwiek zdrowej tkance polskiego społeczeństwa... nie można przy tym zapominać o nieodłącznym wpływie wisły i wiatrów znad morza... tzw. bryzy, która zmieniając kierunek w dzień i w nocy ma ogromny wpływ na przeciętny wskaźnik zdrad małżeńskich... szacuje się iż w niewielkich miastach nadmorskich i przyrzecznych kształtuje się na zaskakująco niskim poziomie... czyżby wilgoć miała tak ogromny wpływ na rewolucję seksualną w kraju dotkniętym dżunglizmem? odpowiedź nasuwa się sama... dżunglizm sam w sobie jest zjawiskiem powrotu do korzeni... a na prawidłowy wzrost korzeni, jak wiadomo, nieoceniony wpływ ma właśnie woda... ona kształtuje zdrowe korzenie, a te zdrowe korzenie tworzą najzdrowszą w świecie tkankę naszego azjatyckiego społeczeństwa... wniosek nasuwa się sam... dżunglizm nie jest zły sam w sobie... jest jednak nieprzewidywalny... tak jak te korzenie, które przecież mogą okazać się marchewką i jakiś taki sobie na ten przykład kicak [dla niewtajemniczonych rozchodzi się o coś w stylu zająca lub królika] może najzwyczajniej w świecie [tutaj konkretnie azjatyckim nadwiślańskim regionie tego świata] je wszamać [znaczy się skonsumować]... no i wtedy już nie będzie tych korzeni... nie będzie więc można już nic powiedzieć o ich zdrowiu... tak jak nic nie można właściwie powiedzieć o naszym pielęgnowanym od wieków wczesnego feudalizmu [trwającego zresztą z drobnymi przekształceniami do dzisiaj] dżungliźmie... czyżby jakiś temat tabu?

p.s. godzina jest dość późna... z tego względu ja-autor nie ponoszę kompletnie żadnej odpowiedzialności za treść prezentowanego artykułu... zbieżność osób, zdarzeń, zjawisk i sformułowań całkowicie przypadkowa...

ramzesik : :
paź 01 2004 ...sztres...
Komentarze: 2

jako, że nowy miesiąc się zaczął... no to cosik napiszę... zresztą tradycyjnie aby pustką i nudą nie wiało...

może cofnę się nieco w moich opowieściach i wspomnę ździebko o tym co zdarzyło się czas jakiś temu... otóż... w zeszłym tygodniu, dnia dokładnie niedzieli, wpadłam na pomysł genialny by oddać kasetę "Lalka" do wypożyczalni... [swoją drogą... ja do pana Prusa nic konkretnie nie mam... ale po jakiego grzyba on to pisał... chyba tą laleczkę to ja do końca życia nienawidzić będę... i nie żebym nie lubiła zabawek... ale ta powieść to jest szczyt chamstwa... nie tylko z jego strony...]... no ale wracając do tematu... myślę sobie, że taka sobie wypożyczalnia to w dzień pański niedzielę dłużej niż do 16.00 otwarta być nie może, no wiec zebrałam się w sobie, wsiadłam na rower i czym prędzej gnam na złamanie karku [a raczej pogięcie szprych], by we wspomnianym miejscu być o godzinie nie później niż 15.30... u celu okazuje się [zresztą ku mojemu szczeremu i wielkiemu zaskoczeniu], iż lokal o wdzięcznej nazwie 'marta' czynny jest we wspomnianym już kilkukrotnie przeze mnie dniu w godzinach 16.00-20.00... tak więc, nie zastanawiając się wiele, i nie mając ochoty na czekanie przed wejściem, niczym u doktora, postanowiłam sobie pojeździć... a jako, że w owym czasie towarzyszył mi osobnik płci brzydkiej, bratem zwany, postanowiliśmy zwiedzić zadupia miasta naszego pięknego, rodzinnego Lęborka... po niespełna 30 minutach w demokratycznym głosowaniu uznaliśmy iż wracać byłaby już pora odpowiednia... tak więc zmieniliśmy kierunek swojej podróży i ruszyliśmy na powrót do lokalu o wdzięcznej, już zresztą wspominanej nazwie... i bylibyśmy pewnie sobie spokojnie, kulturalnie na miejsce w czasie niezbyt długim zajechali, gdyby nie pewien dość osobliwy przypadek... otóż... oczy nasze, niemal zresztą jednocześnie, zauważyły iż pewien człowiek [domyślnie mężczyzna] przemieszczający się autem koloru bliżej nieokreślonego [ciemnego w każdym razie], marki raczej nieznanej, nie stosując się do podstawowych zasad estetycznych miał otwarty wlew paliwa... jako, że wyglądał z tym dość oryginalnie oraz powodował niebezpieczeństwo na drodze [zwracał niepotrzebną w ruchu lądowym ciekawość i zainteresowanie mogące spowodować katastrofę] postanowiliśmy wraz z bratem go upomnieć... a jako, że ów człek podróżował autem [a więc pojazdem z napędem silnikowym], a my rowerami [a więc pojazdami z napędem zdecydowanie niesilnikowym] byliśmy zmuszeni dość znacznie zwiększyć częstotliwość ruchów naszych kończyn dolnych... wynikiem tego procesu było znaczne zwiększenie naszej prędkości, co z kolei spowodowało doścignięcie osobnika we wspomnianym już pojeździe... dając mu znaki kończynami górnymi, niezwykle profesjonalnie nakłoniliśmy go do zatrzymania się... w tym samym momencie zatrzymał się i również mój brat i wytłumaczył wszystko zwięźle zaciekawionemu panu, który grzecznie podziękował, zamknął wlew, wrócił do auta i odjechał... [chciałoby się dodać, 'i tyle go widzieli']... heh... i opowieści byłby może koniec, gdybym i ja się zatrzymała... sprawa wydaje się może i nawet dość prosta, bo teoretycznie naciśnięcie hamulca powinno sprawę w zupełności załatwić... jak się jednak okazuje to nie jest wcale do końca takie naturalne... oczywiście manetka hamulca została naciśnięta, jednak to nie przyniosło wymiernych efektów w postaci utraty prędkości [nadmienię iż dość znacznej]... tak więc jadąc zbyt szybko by skręcić w jakąkolwiek ulicę i nie mając szans na względne zatrzymanie, przecięłam kilka [konkretnie 3] dróg z pierwszeństwem przejazdu i takim to, przyznam wyzwalającym dość duże ilości adrenaliny, przejeździe zatrzymałam się, wytracając całkowicie prędkość przy lokalu o wdzięcznej nazwie 'marta'... po oddaniu kasety, dokręciłam linkę hamulca, która nie wiedzieć jakim sposobem była całkowicie poluzowana i wróciłam cała i zdrowa do domu...

p.s. brat się nawet nie zorientował, że miałam mały problem z hamulcem... :-)

ramzesik : :