Archiwum maj 2004, strona 1


maj 16 2004 ...
Komentarze: 0

Tak się ostatnio zastanawiałam czy aby coś osiągnąć trzeba coś poświęcić...?? Tzn. takiego coś istotnego... czy zawsze trzeba dokonywać trudnych, wręcz bezwzględnych wyborów...?? czy może, tak wbrew pozorom, sukces nie jest taki wcale trudny do osiągnięcia... bo ja to już właściwie sama chyba nie wiem... mam wręcz poważne wątpliwości...

myslę, że sobie z nimi w końcu poradzę... ale na razie chyba jestem zmuszona pozostać na takim etapie na jakim jestem...

no a poza sukcesem, czy też osiągnięciem czegoś konkretnego... właściwie na każdym kroku coś się poświęca... zazwyczaj jakieś drobnostki... ale jednak... ciągle przecież się wybiera, a niekiedy chciałoby się wręcz zrobić dwie rzeczy na raz... postąpić tak, a zarazem inaczej... i obawiam się, że to może być jedna z właściwości świata w jakim żyjemy... tzn. nie wiem jeszcze czy to dobrze czy źle... pewnie dobrze... a może jednak...

jejkuś... dlaczego niekiedy jest tak ciężko... ->[nie mam doła, to nie o to chodzi]... po prostu niektóre sprawy nie idą jak się tego spodziewa... wtedy robi się wszystko by z powrotem wszystko sprowadzić na właściwy tor... to się znowu nie chce udać... i tak w kółko macieju...

no ale siakoś to bedzie... musi być dobrze... po to się w końcu zrodziłam, aby w tym świecie troszkę pomieszać/zamieszać... tylko dlaczego i ten świat miesza? [tego nie było w umowie-chyba]... nie mam zamiaru życia odbębnić tak od niechcenia... zobaczycie, kiedyś... może za jakiś czas zrozumiecie co miałam na myśli...

i koniec tematu...  [chyba śmigam spać, wbrew pozorom niekiedy też muszę :-)]

ramzesik : :
maj 14 2004 ...
Komentarze: 2

Gdybym mogła napisać to co chcę [***] to bym pisała i pisała... no ale jako, że nie jest mi to dane [chyba], ograniczę się do kolejnej nudnej, nieczytanej, zawiłej, pospolitej, niechcianej... notki...

dzisiejszy dzień utwierdził mnie w przekonaniu, że ja to jednak nic nie rozumiem i pewnie i tak nie zrozumiem... bo czy można zrozumieć kogoś kto egzystuje w jakimś swoim świecie, niedostępnym nikomu... tzn. przebywającego na zupełnie odmiennym stopniu zaawansowania intelektualnego... [nie mam na myśli brata :)]... tosz to normalnie jakaś moja zmora... ja nie wiem... ale czy ja to mam gdzieś w gwiazdach zapisane czy jaki inny grzyb atomowy?... [ewentualnie halucynki]... pełni nie ma... skąd więc te wszystkie zdarzenia... zresztą nieważne... o czym ja tu zresztą piszę?...

jak zwykle rozpisałam się nie na temat...

do rzeczy...

poza wieczorkiem... tzn. pięcioma godzinami wstecz licząc od teraz... dzień był całkiem przyzwoity... właściwie to był cudny rzec by można... bo czyż to często dostaje się autografy w zeszycie, za które jest się dodatkowoż wdzięcznym?... haha, nie... w gimnazjum pamiętam miałam taki jeden autograf... musiałam przez niego cały zeszyt przepisywać... ale znowu zeszłam z tematu...

miało dzisiaj być o szczęściu... czy życie może być szczęśliwe?? czy człowiek może być szczęśliwy?? ile trzeba wycierpieć by w końcu osiągnąć szczęście?? ha, i teraz pewnie myślicie, że na te pytania odpowiem... jak tak to się mylicie... nie odpowiem... bo zwyczajnie nie znam odpowiedzi... zresztą czy ich znajomość jest mi/wam do czegoś potrzebna?? hmm, przecież nikt nie prowadzi statystyk szczęścia... jest szczęśliwy bądź nie... wie dlaczego nie jest, bądź nie... i tyle tego tematu... bo tak na prawdę nic więcej nie jest potrzebne... aby wszystko zrozumieć, nie trzeba wcale się w to zagłębiać... akurat ta informacja/informacje przyjdzie/przyjdą sama/same... i to, jak się okazuje, jak zwykle, w najmniej oczekiwanym momencie...

właściwie to moment nigdy nie jest odpowiedni co do tego, co się akurat dzieje... nigdy, ale to przenigdy... przynajmniej tak jest u mnie... wszystko co się dzieje... nigdy nie jest w takiej kolejności jakiej powinno, jak powinno... zresztą, ja już przestałam nawet planować cokolwiek... bo i tak przeważnie wychodzi inaczej... nie ma sensu czymś się zamartwiać/zadręczać wcześniej... jest tyle czasu już po...

no ale aby nie zakończyć tak jakoś jakby mało radośnie... napisze jeszcze coś takiego: "jeden dzień może znaczyć więcej niż rok życia cały, ba życie całe"...

ładne, nie...? przyznam się wam, że z autopsji wiem, że to prawda... hmm, nawet mogę stwierdzić, że dni takich kilka by się zliczyło... u was pewnie też!...

no i teraz to już będzie raczej napewno koniec...

ramzesik : :
maj 11 2004 Bez tytułu
Komentarze: 3

no i zostałam sama... wszyscy sobie poszli... nie ma z kim nawet sobie pogadać... na co mi język, jak nie mogę robić z niego użytku...? aaaaa, nieważne...

dzień był taki cudny, w całej swej okazałości, że chyba nic nie jest tego w stanie zmienić... właściwie to zaczęło się wczoraj... chwila, czy to może było już dzisiaj?... a zresztą nie pamiętam... znaczy niech będzie tak: z wczoraj na dzisiaj... co to było, to już nieistotne... zresztą jak ktoś zapyta to i tak nie odpowiem... chyba nie jestem w stanie... tzn. nie byłam w stanie... tzn. nie będę w stanie... mniejsza o to... ale ważne, że jest/było dobrze...

a jeśli chodzi o dzisiaj... no to sprawa ma się tak... zaczęło się pięknie... słoneczko świeci... promienie porannego słońca budzą świat, co za tym idzie, również mnie, do życia... znaczy się wstaję... wspaniale cieplutko... wychodzę sobie na balkonik pooddychać świerzym powietrzem, normalnie sielanka... ha, pech chce, że dzwoni telefon... idylla się kończy... okazuje się, że jak zawsze w takich momentach to była pomyłka... widocznie musi to być znak... [nie jestem przesądna, ale jak idzie o rzeczy dobre, to nawet telefon może robić za dobry omen]... idę coś zjeść... lekkie śniadanko, by nie obciążać niepotrzebnie umysłu... [znaczy się kanapki mieszczą się na jednym talerzu]... do tego raczę się herbatą-wrzątek... [tak się zamyśliłam, że poparzyłam sobie język]... ale myślę sobie, że nic nie jest w stanie zniszczyć mojego dobrego humoru... idę sobie do kompa... [nie mylić z netem]... otwieram dokumenty... czytam... [konkretnie to co napisałam wczoraj]... tzn. esej z języka polskiego... wydał mi się płytki... napisałam więc go od początku... tak, teraz znacznie lepiej... normalnie jestem z siebie dumna... potem... [niech tu nastąpi chwila przerwy]... wieczór... uwówiona wizyta u doktorka... ortopedy... czekamy na niego prawie ponad pół godziny... ale ciągle myślę pozytywnie... zero nerwów... no i co się okazuje... wspaniale... to następnym razem widzicie mnie bez kul...

czyż życie nie jest cudowne...? jest...

weny nie starczyło no wczorajszy temacik... więc może innym razem...

P.S. :)) 

ramzesik : :
maj 10 2004 Bez tytułu
Komentarze: 5

Wczoraj dorwałam taki piękniutki temacik... jeszcze nie wiem co na niego napiszę... ale cierpliwości... zaczynam pisać esej z polskiego, więc może w przypływie natchnienia, większego niż przeciętny [tak, wiem, też lubicie jak żartuję]... tak więc, może uda mi się napisać coś i na ten temacik...

to miała być krótka informacja, a jak się rozpisąłam... ale wybaczcie... mam wybitną potrzebę rozmawiania... na prawdę... tak od kilku dni nie mogę się zamknąć... a jak nie mam do kogo, to piszę sobie chociaż tutaj, albo na gg... ale teraz już nikogo nie ma... swoją drogą, dlaczego???

moją potrzebę gadania niech wam zobrazuje fakt, iż przed sekundą skończyłam prowadzić rozmowę [która trwała 1,5 h] o gustach dotyczących potraw i jedzenia... sami przyznacie, że nawet jak na mnie, mało ambitny temacik na półtoragodzinne pogaduchy... ale i tak było fajnie...

tak a propos... lubicie kebab?? nie wiem, jak można go nie lubić...

 

dobra, już kończę, bo i tak pewnie nikt tego nie będzie czytał... zresztą nieważne...

miało być tylko to...:

 

czy tragizm wynika ze świadomości braku rozwiązania sprzeczności życia??...

 

P.S. dyskusja mile widziana... bez obaw [a może właśnie się bójcie], napiszę cosik na ten temat...

P.S.2. jak też macie ochotę pogadać to walcie śmiało... przez tą rozmowę o jedzeniu zgłodniałam... idę więc coś zjeźć... kolację chyba... w końcu pora pasuje...

 

no i teraz to już na serio koniec... papatki...

 

 

ramzesik : :
maj 08 2004 ...
Komentarze: 4

ostatnio nie pisałam... wiecie dlaczego... no więc teraz napiszę...

ilekroć zastanawiam się nad wszelkim sensem tego i owego to dochodzę do wniosku, że najlepiej to jest się po prostu nie zastanawiać i już... spontaniczność jest najlepsza... no poza paroma wyjątkami, kiedy okazuje się, że prowadzi do czegoś tam... jakby to nazwać... powiedzmy niedobrego... to i tak... jest lepsza... bo tak w gruncie rzeczy to co było... było nawet całkiem niezłe... to znaczy, tak nie całkiem, ale miało w sobie coś jednak miłego... a gdyby nie ta spontaniczność to by tego czegoś nie było... tego czegoś dobrego... więc z tego wynika, że lepiej jest być spontanicznym... tzn. nie myśleć zbyt wiele... tzn. nie zastanawiać się nad wszystkimi rzeczami... możliwością powodzenia i wogóle... lepiej po prostu robić tak, jak się akurat w danej chwili chce, czuje...

ramzesik : :