Komentarze: 2
jako, że nowy miesiąc się zaczął... no to cosik napiszę... zresztą tradycyjnie aby pustką i nudą nie wiało...
może cofnę się nieco w moich opowieściach i wspomnę ździebko o tym co zdarzyło się czas jakiś temu... otóż... w zeszłym tygodniu, dnia dokładnie niedzieli, wpadłam na pomysł genialny by oddać kasetę "Lalka" do wypożyczalni... [swoją drogą... ja do pana Prusa nic konkretnie nie mam... ale po jakiego grzyba on to pisał... chyba tą laleczkę to ja do końca życia nienawidzić będę... i nie żebym nie lubiła zabawek... ale ta powieść to jest szczyt chamstwa... nie tylko z jego strony...]... no ale wracając do tematu... myślę sobie, że taka sobie wypożyczalnia to w dzień pański niedzielę dłużej niż do 16.00 otwarta być nie może, no wiec zebrałam się w sobie, wsiadłam na rower i czym prędzej gnam na złamanie karku [a raczej pogięcie szprych], by we wspomnianym miejscu być o godzinie nie później niż 15.30... u celu okazuje się [zresztą ku mojemu szczeremu i wielkiemu zaskoczeniu], iż lokal o wdzięcznej nazwie 'marta' czynny jest we wspomnianym już kilkukrotnie przeze mnie dniu w godzinach 16.00-20.00... tak więc, nie zastanawiając się wiele, i nie mając ochoty na czekanie przed wejściem, niczym u doktora, postanowiłam sobie pojeździć... a jako, że w owym czasie towarzyszył mi osobnik płci brzydkiej, bratem zwany, postanowiliśmy zwiedzić zadupia miasta naszego pięknego, rodzinnego Lęborka... po niespełna 30 minutach w demokratycznym głosowaniu uznaliśmy iż wracać byłaby już pora odpowiednia... tak więc zmieniliśmy kierunek swojej podróży i ruszyliśmy na powrót do lokalu o wdzięcznej, już zresztą wspominanej nazwie... i bylibyśmy pewnie sobie spokojnie, kulturalnie na miejsce w czasie niezbyt długim zajechali, gdyby nie pewien dość osobliwy przypadek... otóż... oczy nasze, niemal zresztą jednocześnie, zauważyły iż pewien człowiek [domyślnie mężczyzna] przemieszczający się autem koloru bliżej nieokreślonego [ciemnego w każdym razie], marki raczej nieznanej, nie stosując się do podstawowych zasad estetycznych miał otwarty wlew paliwa... jako, że wyglądał z tym dość oryginalnie oraz powodował niebezpieczeństwo na drodze [zwracał niepotrzebną w ruchu lądowym ciekawość i zainteresowanie mogące spowodować katastrofę] postanowiliśmy wraz z bratem go upomnieć... a jako, że ów człek podróżował autem [a więc pojazdem z napędem silnikowym], a my rowerami [a więc pojazdami z napędem zdecydowanie niesilnikowym] byliśmy zmuszeni dość znacznie zwiększyć częstotliwość ruchów naszych kończyn dolnych... wynikiem tego procesu było znaczne zwiększenie naszej prędkości, co z kolei spowodowało doścignięcie osobnika we wspomnianym już pojeździe... dając mu znaki kończynami górnymi, niezwykle profesjonalnie nakłoniliśmy go do zatrzymania się... w tym samym momencie zatrzymał się i również mój brat i wytłumaczył wszystko zwięźle zaciekawionemu panu, który grzecznie podziękował, zamknął wlew, wrócił do auta i odjechał... [chciałoby się dodać, 'i tyle go widzieli']... heh... i opowieści byłby może koniec, gdybym i ja się zatrzymała... sprawa wydaje się może i nawet dość prosta, bo teoretycznie naciśnięcie hamulca powinno sprawę w zupełności załatwić... jak się jednak okazuje to nie jest wcale do końca takie naturalne... oczywiście manetka hamulca została naciśnięta, jednak to nie przyniosło wymiernych efektów w postaci utraty prędkości [nadmienię iż dość znacznej]... tak więc jadąc zbyt szybko by skręcić w jakąkolwiek ulicę i nie mając szans na względne zatrzymanie, przecięłam kilka [konkretnie 3] dróg z pierwszeństwem przejazdu i takim to, przyznam wyzwalającym dość duże ilości adrenaliny, przejeździe zatrzymałam się, wytracając całkowicie prędkość przy lokalu o wdzięcznej nazwie 'marta'... po oddaniu kasety, dokręciłam linkę hamulca, która nie wiedzieć jakim sposobem była całkowicie poluzowana i wróciłam cała i zdrowa do domu...
p.s. brat się nawet nie zorientował, że miałam mały problem z hamulcem... :-)